2010-02-28, 20:00Obóz treningowy – Rimini – 11-27.02.2010

Moje pierwsze zgrupowanie przed sezonem startowym odbyłem w 2008 roku jeżdżąc w okolicy San Marino. Kolejne, w następnym roku, spędziłem po drugiej stronie włoskiego wybrzeża w Toskanii. W tym roku stanąłem przed wyborem, gdzie wrócić?

Zarówno jedno jak i drugie miejsce ma swoje plusy. W pamięci miałem drogi Toskanii, szczególnie podjazd na Sassofeltrię, który pokonałem ponad 40 razy, a na koniec zostawiłem na nim swój ślad... Przejechałem drogowcom po świeżo położonym asfalcie odciskając na nim swoje opony:). Jednak ostatecznie, trochę pod naciskiem, zadecydowałem jechać do Rimini.

img_5814p_40013 lutego ruszyliśmy w drogę. Zebrała się spora grupa, dlatego jechaliśmy na dwa auta. W Polsce warunki nie sprzyjały treningom na zewnątrz, sytuacja wręcz się pogarszała. Gdy wyjeżdżaliśmy znów sypało śniegiem. Musieliśmy jak najszybciej wydostać się z Polski. Śnieg towarzyszył nam do Austrii, potem było już lepiej. Na miejsce dotarliśmy przed południem. Chodź zmęczeni podróżą, wszyscy szybko zebrali się na przejażdżkę. Ruszyliśmy w kierunku wzgórz San Marino, które ku naszemu zdziwieniu wydawały się ośnieżone. Rzeczywiście od wysokości 400 metrów n.p.m. śnieg leżał przy drodze. Po powrocie do hotelu w rozmowie z recepcjonistką dowiedzieliśmy się, że tego roku we Włoszech zima jest wyjątkowo sroga. Na szczęście prognoza na najbliższe dwa tygodnie była obiecująca.

img_5833p_400San Marino odświeżone, dlatego na następny dzień wybraliśmy trasę bliżej wybrzeża, tak żeby nie zbliżać się do „białego”. Oczywiście wybór mógł być tylko jeden – Panoramica. Jadąc klifami przy wybrzeżu wracaliśmy wspomnieniami dwa lata wstecz. Od miejscowości Fano pojechaliśmy nieznaną nam drogą w kierunku Monteciccardo zaliczając dwie górki po 300 metrów w pionie. Kilkanaście stopni i słoneczko doskonale radziło sobie ze śniegiem, dlatego na następny dzień zaplanowaliśmy górski etap zahaczający o San Marino. Śniegu było dużo mniej, ale wyraźnie rysowała się wysokość, od której kilka dni temu musiało być poniżej zera.

17 lutego pojechaliśmy w kierunku północnym, początkowo poznając nowe drogi, by wrócić znanym odcinkiem, gdzie dwa lata temu rozerwaliśmy konkretną grupę Włochów. Tym razem nikt się nie nawinął, ale i my nie byliśmy przygotowaniu na takie ściganie. Styczniowe przygotowania, w których w większości musieliśmy korzystać z trenażera nie były na takim etapie jak dwa lata temu. Lubię odkrywać nowe trasy, dlatego wracając w to samo miejsce zastanawiałem się, czy nie będzie nudno. Jednak sieć dróg jest tu tak gęsta, że zawsze można pojechać coś nowego.

img_5876p_400Te kilka dni, chodź w dużo lepszych warunkach niż w Polsce jeździliśmy w ubraniu przejściowym. Plan realizowaliśmy w 100%, ale czekaliśmy na prawdziwą włoską pogodę. 18 lutego postanowiliśmy wjechać w głąb lądu. Po 40 kilometrach dojeżdżając do Tavoletto zobaczyliśmy przebłyski słońca. Okazało się, że na linii 30 kilometrów od wybrzeża, nieco wyższe pasmo gór wstrzymuje nadciągającą znad niego mgłę utrzymującą temperaturę około kilkunastu stopni. W momencie temperatura była wyższa o 10 stopni. Szybko zaczęliśmy zrzucać wierzchnią warstwę i podwijać nogawki. Na twarzy pojawił się szeroki uśmiech, a w nogach poczuliśmy dodatkową moc. Zmiana trasy, uderzamy w stronę Monte Carpegny. W końcu spotykamy jakiś Włochów, ale nie bawimy się w ściganie tylko równo pracujemy. Wybieramy nieznany nam podjazd w stronę najwyższego szczytu w tym rejonie. Serpentynki, co agrafkę roztacza się lepszy widok, a ośnieżony szczyt jest coraz bliżej. Dojeżdżamy do 800 m n.p.m. i kierujemy się w stronę Rimini. Ponad 5 godzin treningu, 150 km i 2000 metrów w pionie, na godne zakończenie pierwszego mikrocyklu.

Następny dzień - 19 luty - robimy luźny, śmigamy po deptakach i robimy statyczne fotki na plaży. Wolny czas postanawiam poświęcić na odświeżenie roweru. Po ciężkiej zimie było co ogarniać i trochę to trwało, ale popijając włoskie winko, było zabawnie. Początkowo walczyłem z rowerem, później do stanu użytkowania musiałem doprowadzić hotelową łazienkę. Kolejnego dnia moc w nogach dodawało nie tylko włoskie słońce, ale i błyszczący rower, lżejszy o dobre kilkadziesiąt gram:D.

kilka_rimini_640_01  Na niedzielę, 21 lutego przypada konkretny górski etap. Ruszamy rano, niebo bez żadnej chmurki, nikt nas przed zachodem słońca nie zgoni z rowerów… Kilka razy podjeżdżamy na San Marino, przeplatając je z równie ciekawymi podjazdami na San Leo. Sięgamy już prawie 1000 metrów n.p.m. Śnieg widoczny jest tylko w oddali na szczytach powyżej 1500 metrów i czasem jeszcze w zacienionych miejscach. 5 i pół godziny treningu, prawie 3000 metrów w pionie. Zgodnie uznaliśmy, że zasłużyliśmy na moją specjalność – naleśniki ze szpinakiem.

Kolejny dzień miał być lżejszy jeżeli chodzi o ilość podjazdów, ale zaplanowany dystans najdłuższy z dotychczasowych. Niestety Arek odczuwa ból w kolanie i postanawia zrobić wolne. Dawid uznaje, że dziś pojeździ w swoich zakresach tętna. Moja czerwona, błyszcząca strzała ma jednak ochotę zajechać do Toskanii. Ruszam krótszą drogą, najwyżej później dokręcę, a nie chcę bym tak jak w 2008 roku nie dojechał do granicy, przez to, że ułożyłem sobie „ciekawy” dojazd. Przez 56 kilometrów jadę do góry. Przejeżdżam miejscowość Carpegna u podnóża słynnego szczytu i jadę dalej na przełęcz, z której skieruję się nieznanym zjazdem do Toskanii. Powyżej 1100 metrów jadę przez las, niżej zawieszone chmury przesuwają się po czubkach drzew. Na poboczu spora ilość śniegu, ale asfalt suchy. Po osiągnięciu maksymalnej wysokości roztacza się przepiękny widok w kierunku zachodniego wybrzeża, no może centralnej części:P.

 p1-passo_cantoniera_640  Droga wije się trawersując zbocza, przejeżdżam klimatyczne wioski. Po przejechaniu jednej z krzyżówek, w głowie coś mi błysnęło, czy aby na pewno dobrze pojechałem. Wyciągam mapkę, uff nie wiele brakowało a dodałbym sobie jakieś 700 metrów w pionie… Dumny z osiągniętego celu, nacieszony świeżą zielenią i niesamowitymi widokami po 6 godzinach i 160 kilometrach wracam do hotelu. Tym samym zasłużyłem na kolejną przerwę, jedziemy pochodzić po uliczkach San Marino, zrobić zakupy w strefie bezcłowej i oczywiście kończymy włoską pizzą.

img_6177p_400Zostało 4 dni wyjazd, a pomysłów na trasy każdego dnia jest coraz więcej. Znów cykl zaczynam od krótszych chopek, ścigam grupki Włochów i robię różne serie przyśpieszeń. Przy okazji zapuszczam się w nowe tereny przed jednym z podjazdów patrzę na znak oznajmujący, że będą serpentyn ki… ile? „18 tornanti” Podjeżdżając wyobrażam sobie zjazd, równiutki asfalt, zakręty z dobrą widocznością, adrenalina rośnie:). Niestety dziś już to się nie uda, jadę dalej, ale narzekać nie mogę, pokonuję równie ciekawe zjazdy z mnóstwem agrafek. Na tych drogach zapomina się o istnieniu samochodów, dopiero zbliżając się główniejszymi drogami do Rimini ruch wzrasta.

Kolejny dzień z podjazdami, znów udaję się pod San Marino, gdzie jadąc jeden za drugim można zrobić 6 różnych podjazdów, liczących ponad 400 metrów w pionie. W głowie kręci się myśl, że coraz bliżej dzień powrotu. Staram się naładować swoje akumulatory wiosną, wiem, że gdy wrócę do Polski zastanę tam jeszcze późną zimę. Może nie śnieżną, ale na pewno bez tej żywej zieleni…

img_6323p_400W przed ostatni dzień wybieramy się większą grupką w oddalony od Rimini o około 70 km wąwóz. Po 60 kilometrach po piętach depcze nam burza, ale udaje się nam schronić w jednym z barów. Deszcz szybko mija, niebo robi się czyste, ruszamy w drogę między dwa strome, skaliste zbocza. Nie ma opcji, zebyśmy się nie zatrzymali na kilka fotek, pięknie! Pod koniec wąwozu słyszym kilka grzmotów i znów niebo zaciąga się chmurami, tym razem nie mamy gdzie się schować, trudno, i tak jest super. Zaraz znów wychodzi słońce i szybko osusza drogę i nas. Pod koniec trasy oddzielam się od grupy i przelatuję po swoich ulubionych podjazdach… jutro wyjazd:(.

   W planie na jutrzejszy dzień mamy już tylko przejażdżkę, a koło 16 ruszamy w stronę Polski. Rano, gdy ujrzałem niebieskie niebo, a temperatura od razu pozwalała jechać na krótko, nie czekałem długo. Znów ruszyłem w kierunku gór, w nogach miałem już sporo kilometrów przejechanych przez ostatnie 14 dni, ale coś dodawało mi energii. Tavoletto na pełnym gazie, dalej wybieram nową drogę do Mercatino. Ze szczytów roztacza się zapierający dech w piersiach widok, zupełnie nie do opisania. Pstrykam zdjęcia San Marino, w tle Monte Carpegna… W oddali na południu dostrzegam olbrzymie szczyty, których wcześniej nie widzieliśmy. Co to jest? Muszą mieć ponad 2000 metrów! W głowie zapamiętuję obraz i zaczynam się zastanawiać, czy dam radę tam dojechać. Oczywiście nie dziś. To plan na kolejne zgrupowanie, bo wiem, że na pewno tu wrócę. Jeszcze raz zbliżam się do majestatycznego San Marino i ulubionym zjazdem kieruję się do Rimini. Nawet się nie obejrzałem a minęło 4 godziny… przejażdżki:D

p3-carpegna_i_san_marino_640

Ciężko znaleźć słowa, którymi można by opisać wrażenia z 14 dniowego pobytu. Zapraszam do galerii zdjęć, ale przede wszystkim zachęcam do odwiedzenia tych rejonów osobiście! Podsumowując, przejechałem 1600 kilometrów pokonując 20 000 metrów w pionie. Jak wygląda to w całości możecie zobaczyć na wykresie. W sumie ponad 60 godzin fantastycznej jazdy, która w dodatku będzie mieć wpływ na moją formę w sezonie. Benissimo!

pofil_rimini_13-28.02.2010_640


Wszystkie artykuły:

Absa Cape Epic - stage 7 - Elgin -> Lourensdorf [RPA] - 01.04.2012
(2012-04-01, 20:00)
Absa Cape Epic - stage 7 - Elgin -> Lourensdorf [RPA] - 01.04.2012
Podczas Absa Cape Epic 2012 relacje z rywalizacji na trasie ...
więcej
Absa Cape Epic - stage 6 - Elgin [RPA] - 31.03.2012
(2012-03-31, 20:00)
Absa Cape Epic - stage 6 - Elgin [RPA] - 31.03.2012
Podczas Absa Cape Epic 2012 relacje z rywalizacji na trasie ...
więcej
Absa Cape Epic - stage 5 - Caledon -> Elgin [RPA] - 30.03.2012
(2012-03-30, 20:00)
Absa Cape Epic - stage 5 - Caledon -> Elgin [RPA] - 30.03.2012
Podczas Absa Cape Epic 2012 relacje z rywalizacji na trasie ...
więcej
„This is EPIC”
(2012-03-29, 20:00)
„This is EPIC”
Cztery pierwsze dni jazdy w Absa Cape Epic 2012 dały ...
więcej
Absa Cape Epic - stage 4 - Caledon [RPA] - 29.03.2012
(2012-03-29, 20:00)
Absa Cape Epic - stage 4 - Caledon [RPA] - 29.03.2012
Podczas Absa Cape Epic 2012 relacje z rywalizacji na trasie ...
więcej
Stage 3 - Robertson-Caledon [RPA] - 28.03.2012
(2012-03-28, 20:00)
Stage 3 - Robertson-Caledon [RPA] - 28.03.2012
Podczas Absa Cape Epic 2012 relacje z rywalizacji na trasie ...
więcej
Copyright © 2010 Piotr Sarna All rights reserved.